Imię: Clinton Francis
Nazwisko: Barton
Data Urodzenia: 15.09.1980
Pseudonim: Clint, Hawkeye (i w sumie tak, używa tylko tego, na pełne imię reaguje dość... alergicznie)
Wygląd: Clint jest dobrze zbudowanym mężczyzną o wzroście mniej-więcej metr osiemdziesiąt. Czyli taki, który kobietę potrafi objąć, w sam raz do przytulania! Może tylko trochę za bardzo umięśniony? Niestety, supertajni agenci już tak mają! Cóż, dalej, niektórzy powiadają, że jest całkiem przystojny. On sam do końca nie wie, chociaż tego prawdopodobnie nigdy nie przyzna. Jasne, krótkie włosy, niebieskie oczy zazwyczaj tak schowane za okularami przeciwsłonecznymi i trochę za duży nos. Ot, taki tam sobie Barton.
Charakter: Cóż, pierwsze, co trzeba powiedzieć: Clint – czy prywatnie, czy na misji – nie należy chyba do ludzi, którzy ślepo wypełniają rozkazy. (Prowadzi to oczywiście do pytania: co, do cholery, w takim razie robi w takiej, a nie innej agencji, ale on jakoś nigdy specjalnie się nie zastanawiał.) Praktycznie zawsze ma swoje zdanie i swoją metodę, i nawet, jeżeli misję wypełni idealnie, wypełni ją po swojemu. Ktoś kiedyś próbował walczyć z tą jego kompletną beztroską na misji i kompletnym brakiem myślenia o jakichkolwiek konsekwencjach. Jeszcze nigdy nic to nie dało i zazwyczaj kończyło się po prostu awanturą. W końcu efekt i tak będzie ten sam, więc co za problem?
Zresztą, kiedyś zwerbował do agencji swój własny cel i jakoś wciąż żyje, co oznacza, że jest raczej dobry w te klocki. Po co ktokolwiek miałby się czepiać, że nie robi wszystkiego tak, jak powinien?
A on, cóż, lubi stawiać na swoim. Czasem wyegzekwowanie od niego zachowania odpowiedniego graniczy praktycznie z cudem. Legendy mówią, że Barton ma jakiś swój rozsądek, czy zasady, ale nie zawsze to po nim widać.
Wiadomo jednak – życie to (wbrew pozorom!) nie tylko praca w S.H.I.E.L.D., więc gdy tylko nie jest na misji, Clint oddaje się wszelkim, jak najbardziej przyziemnym, przyjemnością. Dobre wino, dobre jedzenie i piękne kobiety. W sumie, gdyby nie był tak bardzo amerykański i z łatwością nie wymieniał wina na cokolwiek, a Wykwintnych Potraw na pizzę, mógłby być Francuzem. No ale nie jest. I jedyne, czego nie wymienia, to kobiety.
Czasem czuje się jedynym, naprawdę stuprocentowym heterykiem w towarzystwie i tak, owszem, to dość dziwne odczucie. Nie jest mu z tym jednak specjalnie źle – widać nie każdemu przeszkadza, że nie jest jak Stark, który prawdopodobnie przeleciałby wszystko, co ma jakąkolwiek dziurę. Nieważne.
Tak czy inaczej, Hawkeye uważa kobiety za stworzenia dość niezwykłe i czuje wobec nich dziwaczny instynkt opiekuńczy. Cóż, może byłoby to całkiem pożądane, gdyby kobiety, z którymi przebywa, potrzebowały jakiejkolwiek opieki. Tymczasem, one gotowe są obrazić się za jakiekolwiek próby pomocy! Gdzie się podziały wszystkie zagubione panienki, rozpaczliwie szukające oparcia w jakichś silnych, męskich ramionach? Poza tym, Clint potrafi rozmawiać z kobietami! Bardzo dobrze potrafi – dzięki okularom słonecznym, nie ma jak poznać, gdzie patrzy w danym momencie, a za sprawą swojego super genialnego wzroku jest jednym z niewielu mężczyzn wolących kobiety, który dostrzeże różnicę pomiędzy granatowym, niebieskim, a kobaltem. Co prawda pojęcie o modzie ma bardzo mgliste, co nie zmienia faktu, że dla kolejnych wybranek serca jest w stanie przeglądać z nimi nawet wszystkie te idiotyczne gazetki. Co prawda bardziej, niż na futerka, czy spódniczki, patrzy na modelki, ale naprawdę, komu robi to jakąkolwiek różnicę?
Coś, czego Clint nienawidzi, to z kolei bzdurne gadanie o niczym. Albo jak któryś z drużynowych naukowców zaczyna się wymądrzać. Nie jego wina, że był dzieciakiem wychowanym w cyrku! Pojęcie o fizyce, matematyce, czy klasycznych działach literatury ma raczej mgliste. Chociaż, tak szczerze, nie bardzo go to obchodzi. Liczy się tu i teraz, a to, że człowiek doskonale zna szczególną teorię względności, albo przeczytał wszystkie wielkie eposy pięć razy nie daje mu na polu bitwy żadnej przewagi, prawda? (Tak naprawdę, Clint jest po prostu empirykiem i stawia na naukę poprzez doświadczenie! Co prawda, może sam nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę, ale…!)
Paradoksalnie, doskonale wie, jak wygląda czerwień alizarynowa. Ale każdy by wiedział, gdyby spędził tyle czasu z dziewczynami z cyrku, ile spędził on.
Mimo to, zabawne, nie wpakował się jak na razie w żaden poważniejszy związek. Znaczy, może kiedyś, dawno i nieprawda, ale cholera, związki są chyba bardziej dla normalnych ludzi, niż dla morderców takich jak on, co? Smutne, ale prawdziwe.
Zresztą, o ile kobiet nie bije, o tyle czasami jest awanturnikiem. Co prawda, wybuchy zdarzają się raczej rzadko i prawie nigdy nie traci nad sobą kontroli (to przez profesję, twierdzi, skoro jest łucznikiem, nigdy nie może dopuścić do tego, aby drżały mu ręce – wytrzymywanie ciśnienia, to w końcu prawie to samo, nie?), ale jednak – zdarzają się. Wpada wtedy całkiem sporo niemiłych słów i właśnie czymś takim Clint zakończył już kilka znajomości. Peszek.
Historia Agenta:
(Cóż, starałam się jak najlepiej skompilować to, co udało mi się przeczytać w biosach i fakty z filmu, więc... mam nadzieję, że kupy się jakoś trzyma. Jakkolwiek.)
Dawno, dawno temu, w Waverly, urodził się chłopiec. Miał on trochę nienormalną matkę – bo kto normalny daje dziecku na imię Clinton Francis? – ale poza tym, tak mu się przynajmniej wydaje, była to całkiem kochająca się i stosunkowo udająca porządną, rodzina. W takich historiach nie wypada powiedzieć „to pijany ojciec spowodował wypadek”. W takich historiach mówi się po prostu „oboje rodziców zginęło w tragicznym wypadku samochodowym, osieracając dwójkę synów”.
Wraz z bratem, Clint trafił do sierocińca. Może obiektywnie było to całkiem dobre miejsce, chociaż Hawkeye do teraz pamięta, jak bardzo go nienawidził. W sumie, zabawne, kilka razy mógł się nawet stamtąd wydostać, bo która rodzina nie zechce zaadoptować małego, kochanego berbecia? Problem był taki, że nikt nie chciał Bernarda, tego starszego, a Clint darł się w niebogłosy, gdy tylko ktoś próbował odciągnąć go od brata. Na początku byli całkiem zżyci. Może właśnie to było powodem, że w końcu zdecydowali się uciec. Niezbyt mądre, bo co może dwójka dzieciaków w wielkim, okrutnym świecie? Cóż, błąkali się przez moment bez celu, aż w końcu trafili do cyrku.
Patrząc z perspektywy czasu – szczęście w nieszczęściu.
To właśnie tam – pod okiem Tick Shota i Swordsmana – Clint zdobył większą część wiedzy, która służy mu do dzisiaj. Tam nauczył się strzelać, rzucał, wytrenował swoje ciało praktycznie do perfekcji; zawiązał kilka dobrych znajomości, a potem zrozumiał, kim chciałby być w życiu. Największym minusem – poza oczywistościami związanymi z życiem w cyrku – było gwałtowne pogorszenie się stosunków z jego bratem. Bernard zaczął patrzeć z zawiścią na młodszego, zdolniejszego Clinta. Cóż, być może wybranie łucznictwa dla obu chłopców było największym błędem, jaki ktoś mógł popełnić.
Sielankowe dotychczas życie, zaczęło się komplikować.
Skomplikowało się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że jeden z tych niewielu ludzi, którym naprawdę ufa, próbował go zabić. Dla młodego wówczas Clinta był to niemały szok. Ledwo uszedłszy z życiem, pierwsze co zrobił, poszedł do brata, szukając jakiegokolwiek wsparcia. Bernard, oczywiście, pomógł, ale gdy usłyszał „mój mentor właśnie próbował mnie zabić” zareagował bardzo dziwnie. Mianowicie, raczej stając po stronie mentora, niż własnego brata. Biednym Bartonem – dotychczas przekonanym o tym, że dzieje się, co się dzieje, ale zawsze mogą na siebie liczyć, a tak poza tym, to dobro zawsze wygrywa – wstrząsnęło to do głębi.
I tak właśnie skończyła się jego przygoda z cyrkiem.
Przez jakiś czas próbował działać na własną rękę, zabijając to jednego, to drugiego złoczyńcę. Oczywistym było, że samotnym strzelcem w końcu ktoś się zainteresował.
Osobą tą, była niejaka Natasza Romanowa, która najpierw wyśmiała go za różowy strój (na nic zdały się w tym momencie tłumaczenia, że to w żadnym przypadku róż, a mieszanka cyklamenu, magenty i purpury), a następnie zaproponowała współpracę. Clint, oczywiście, zgodził się.
Współpraca ta nie trwała jednak długo – Hawkeye nie bardzo mógł znieść myśl, że robi dokładnie odwrotną rzecz do tej, którą robić chciał i zamiast bycia cudownym bohaterem, robi z siebie złoczyńcę. Grupa, do której należał nie rozumiała problemów biedaczka, kompletnie nie ogarniała, o co Bartonowi chodzi.
Dlatego też Barton postanowił znów podziałać trochę na własny rachunek. Nie było to może najłatwiejsze życie, ale w jakiś sposób był usatysfakcjonowany. Wierzył, że robi coś dobrego, żył bez zobowiązań, pakując się w związki najwyżej jednonocne i generalnie miał to, czego chciał. Czasem tylko dopadała go idiotyczność własnych działań, czy brak jakiegokolwiek celu w życiu. Ale wtedy szedł do któregoś z pobliskich pubów, trochę pił, bliżej zaznajamiał się z którąś z przemiłych panienek i jakoś zapominał o bezsensowności życia.
Zabawne, był jeden, jedyny raz, kiedy spróbował żyć jak normalny człowiek. Firma ochroniarska, spokój, nawet poznał Kobietę! Bobbi Morse, która – na nieszczęście – okazała się kryminalistką, znaną pod pseudonimem Mockingbird. Oczywiście, dla zakochanego w tamtym momencie Clinta, nie było to w tamtym momencie większą przeszkodą. Problem pojawił się, gdy ktoś próbował ich zabić. Tak, tak – właśnie w ten sposób wygląda normalne życie przeciętnego człowieka: dziewczyna z czarną przeszłością i nawiedzony psychopata, czający się na wasze życie.
To się nazywa mieć szczęście.
Oczywiście – jak widać – zarówno Bobbi, jak i Clintowi, udało się wyjść z sytuacji cało. Cóż, prawie cało. W wyniku starcia, Barton doznał bardzo poważnych uszkodzeń słuchu. Spowodowało to niejakie załamanie Hawkeye, oraz późniejsze rozstanie się z dziewczyną. Tyle by było, jeżeli chodzi o związki i normalne życie.
Po incydencie, Barton – wciąż przygłuchy - na powrót stał się wolnym strzelcem. Trwało to do momentu, kiedy, zupełnie przypadkowo, wmieszał się w jedną z akcji S.H.I.E.L.D. Kogoś zastrzelił, komuś uratował życie, a potem jakimś sposobem trafił na dywanik do Nicka Fury’ego, który wrzeszczał, a którego i tak prawie nie słyszał. Pewnie właśnie wtedy ktoś miły stwierdził, że naprawią mu uszy.
Właśnie w ten sposób wstąpił do Niezwykle Elitarnej Organizacji Dla Bardziej Uzdolnionych Zabójców. Było całkiem miło, to mógł przyznać. Oczywiście miło nie w standardowym tego słowa znaczeniu, ale wciąż. W agencji – pomimo wewnętrznych sporów, wyraźnej hierarchii i miliona plotek (nie myślał, że agenci potrafią tak plotkować) – odczuwał coś na kształt dziwnej wspólnoty, co całkiem mu odpowiadało. Jakkolwiek idiotycznie to nie brzmiało – przynajmniej ktoś przejmował się, jeżeli umarłeś. Co prawda przejmowanie się oznaczało mniej-więcej tyle, co wpisanie daty śmierci do rubryczki i zamknięcie ciała w kostnicy, ale wciąż… przynajmniej to nie trup gnijący w mieszkaniu, prawda?
Praca bywała czasem nudna, ale jak zawsze – istniał moment przełomu. W pewnym momencie mianowicie, Clint dostał – całkiem normalne – zlecenie, na Nataszę Romanową. To, czy postanowił ją oszczędzić po, czy przed tym, gdy ja zobaczył na zawsze pewnie pozostanie zagadką. Tak samo jak to, czy ona poznała wtedy jego. Po jej zachowaniu nie mógł twierdzić, czy kojarzy go z tamtym rozwrzeszczanym, stanowczo zbyt wesołym dzieciakiem, jakim był kiedyś. Pewnikiem pozostaje jednak, że z misji nie wywiązał się kompletnie – zaprosić wroga do agencji!
Paradoksalnie, wszystkim wyszło to na dobre.
Potem chwila spokoju i znów życie potoczyło się niezwykle szybko. Nagle Fury zapragnął stworzyć Niesamowitą Drużynę, nagle z nieba zaczęli spadać bogowie, nagle musiał to pilnować jednego, to nagle jeździć na drugi koniec kraju, żeby sprawdzać, czy żaden z dziwnych naukowców nie planuje jakiegoś przekrętu.
Naukowiec nie planował. To, że Clint nagle znalazł się jakby zahipnotyzowany, w jakimś dziwnym koszmarze, było kompletnym przypadkiem.
Z okresu pod tytułem „ten dziwny moment, kiedy przebywałem z cholernym bogiem” nie pamięta prawie nic. Urywki, jakieś przebłyski i to, co był w stanie sprawdzić sam w późniejszym terminie.
Tak, czy inaczej, w wyniku brania udziału w akcji, która opierała się na założeniu „ratujemy Nowy Jork, a potem idziemy na Shawarmę”, Clint dostał się do drużyny Avengersów. Dodać trzeba, że wciąż jest też agentem, także pojęcie „czasu wolnego” bywa czasem kompletną abstrakcją. Co zrobić?
Przynajmniej nie jest nudno…
Relacje:
- Natasza Romanowa - Najlepsza, najwierniejsza przyjaciółka dla której, oczywiście, zrobiłby wszystko. Taki ktoś do tańca i do różańca, bez którego życia zwyczajnie nie może sobie wyobrazić. Widać nawet tak bardzo zepsuci ludzie jak oni potrzebują kogoś w tym stylu, więc Clint trzyma się jej jak tylko może, oczywista oczywistość: życie za nią oddałby bez najmniejszego wahania.
- Maria Hill - Gdzieś na początku swojej kariery w Niezwykle Tajnej Agencji uważał, że Maria jest trochę cyborgiem. Potem, na którejś misji, zauważył, że jej też czasem leci krew i chyba zmienił zdanie. W każdym razie - od tamtego momentu próbuje wyciągnąć ją na piwo (w ramach czasu wolnego, którego agenci nie posiadają) i wcisnąć w jakieś inne ciuchy, niż uniform. Ot, taka sobie życiowa misja.
- Phil Coulson - Kumpel z pracy, tyle. Gdy dowiedział się, że Phil umarł najpierw się załamał, potem jeszcze bardziej zapragnął zabić Lokiego i dopiero, gdy całe piekło dobiegło końca wpadł na to, że to wszystko musiało być jednym wielkim blefem, bo Agenci nie umierają sobie tak po prostu. Dlatego: gdy żaden z nich nie jest martwy, rozumieją się całkiem dobrze (Clint pomagał mu dopasowywać odpowiedni odcień niebieskiego do stroju Kapitana, ale to tajemnica).
- Steve Rogers - W jakiś sposób, przypomina szczeniaczka - szczególnie w momencie, gdy każesz mu skorzystać z komputera. Poza tym, Clint w jakiś sposób ceni go sobie, jako przywódcę. Przynajmniej jedna osoba, która naprawdę stara się sklecić ich w jakąkolwiek drużynę. Personalnie, całkiem faceta lubi - czasami tylko odczuwa jakiś dziwny dyskomfort, bo Steve momentami wydaje się być odrobinę jak dziecko...
- Tony Stark - Podobno mają całkiem zbliżone charaktery, więc czasami potrafią zrozumieć się naprawdę świetnie. Innymi razy, Clint ma ochotę zwyczajnie wydrapać mu oczy. Cóż, zależy od dnia i pogody, jednakże lubi go, w ogólnym rozrachunku. Dobry kumpel, z którym można pójść i się napić, a czasem nawet porozmawiać na jakieś poważniejsze tematy. Oczywiście, czasem.
- Bruce Banner - Prywatny, Avengersowy Naukowiec-Potwór, który wszystkim imponuje chyba tym, że potrafi z tak niesamowitym spokojem znosić Starka. No a poza tym, czyż to nie cudowne, że facet w jednym momencie potrafi być naprawdę spokojnym, trochę zamkniętym w sobie okularnikiem tylko po to, żeby po chwili przemienić się w ogromną bestię niszczącą wszystko na swojej drodze? Oczywiście, że go lubi!
- Thor Odinson - Podobno bóg, cóż zrobić. Clint zawsze wyobrażał sobie, że - z całym szacunkiem - bogowie są odrobinę inteligentniejsi. Może to różnica kulturowa, cokolwiek, ale naprawdę wolałby spać ze stuprocentową pewnością, że rano nie natknie się na kolejne zniszczone przedmioty codziennego użytku. Tak, czy inaczej, momentami Thor jest zbyt zabawny, żeby go nie lubić. To trochę jak obserwowanie wpuszczonego nagle do obcego świata dzikuska, coś takiego.
- Loki Laufeyson - O kolejnego boga za dużo. Po prawdzie, nie zastrzelił go tylko dlatego, że cóż, doskonale wie, jak zareagowałby na to Thor. A Clint, mimo wszystko, całkiem lubi swoje życie. Paradoksalnie, czasem (bardzo czasem) ma ochotę go zapytać co, do cholery, zrobił mu kiedyś, wtedy, bo połowy nie pamięta. Czasem myśli, że w sumie woli nie wiedzieć. Poza tym, och, o takie rzeczy zwyczajnie się nie pyta. Wierzy, że w najbliższym czasie raczej faceta nie polubi i nieważne groźby, prośby czy zakazy. Może to przez to, że w przeciwieństwie do innych Avengersów ma do niego sporo personalnie - dla niego Loki nie tylko zniszczył świat, ale też wyprał mu mózg i, co najgorsze, doprowadził do tego, że Clint, cóż, zrobił co zrobił. I niby jak miałby odczuwać chociaż cień sympatii do tego popaprańca?
- Pepper Potts - Wie o niej tyle, że dogaduje się z Nataszą i bez większych problemów trzyma Starka w ryzach. Oznacza to mniej więcej tyle: o ile na świecie są normalne kobiety, to Clint na pewno na nie nie trafia i ta jest kolejną z tych, przy których należy się pilnować.
- Suzanne Evans - Dzieciak, który z jakichś powodów plącze się po agencji, ma ewidentnie coś wspólnego ze Starkiem (czy to nie pedofilia?) i którego jeszcze nie zna, ale cóż, chcąc nie chcąc pewnie i tak pozna. Może w końcu spotka na swojej drodze przedstawicielkę płci żeńskiej, która jest chociaż odrobinę bardziej... hm... [brak dopisku ze względów bezpieczeństwa]
- Charles Bernard "Barney" Barton – Brat niewidziany od naprawdę długiego czasu. Bywa, że Clint trochę tęskni za czasami dzieciństwa, bywa, że Bernarda naprawdę nienawidzi. Tak czy inaczej, nie wpływa to specjalnie na jego obecne życia. Zresztą, nie za bardzo chwali się, że ma brata. Co za różnica?
- Bobbi „Mockingbird” Morse – Kolejna osoba, o której na co dzień stara się nie myśleć. Było, minęło i od wielu lat jakoś na siebie nie wpadają. Gdyby spotkał ją teraz, prawdopodobnie nie wiedziałby, jak zareagować. Kiedyś coś było, ale teraz...?
Specjalne zdolności*
Mistrz celności – Chyba nie trzeba tego tłumaczyć, prawda? Potrafi się upić, a potem trafić kogoś w oko pomimo świata wirującego mu przed oczami. To coś jednak znaczy!
Świetne posługiwanie się wszelką bronią miotaną...
…i łucznictwo na poziomie lepszym, niż u Legolasa.
Wyostrzony wzrok – Z jednej strony ogromny plus – widzi trochę lepiej, więcej i bardziej dokładnie, niż inni. Z drugiej – to właśnie przez to tak często chodzi w okularach przeciwsłonecznych, spróbujcie kiedyś patrzeć szeroko otwartymi oczami prosto w słońce.
Ponadprzeciętna zwinność i siła – Może w drużynie, z jaką obcuje nie jest to coś specjalnego, wciąż jednak jest szybszy i zwinniejszy niż przeciętny śmiertelnik. Lata cyrkowych treningów i skakania z drążka na drążek zrobiły swoje.
Stark, po co wszyscy mają tu pisać jakiś idiotyczny wzór? Rozumiem, że Ty jesteś zafascynowany, ale serio, niezdrowo jest przekładać swój chory masochizm związany z fizyką na innych...